• Vovka - czyli, ruski durak

    From narciasz1@gmail.com@21:1/5 to All on Wed Aug 30 07:59:17 2023
    Putin ma wszystko, czego nie chciał https://www.osw.waw.pl/sites/default/files/styles/max_1300x1300/public/okladki/slajd%20a%2020.02.2019.jpg

    czyli rzeczywistość Moskwy i Sankt Petersburga oraz – w pewnym stopniu – dziesięciu innych miast liczących ponad milion mieszkańców. Za nimi idą średnie miasta przemysłowe, dalej jest "głubinka", czyli głęboka prowincja kilkunastotysię
    cznych "osiedli typu miejskiego" i wsi.
    Jest jeszcze Kaukaz, o którym trudno powiedzieć, że to "jeszcze Rosja". Tamtejsze republiki mają inną religię, kulturę, układ społeczny, a nawet prawa gdzie egzekwowane są zasady islamskiego szariatu. Rosjanie dosyć sprawiedliwie nazywają tę
    "czwartą Rosję" "wewnętrzną zagranicą".

    Poziom życia obywateli Rosji "pierwszej" jest znacznie wyższy niż pozostałych. Inne są tu aspiracje, poglądy na świat, zainteresowania, sposób ubierania się, nawet dieta. Ogromny wpływ na mentalność społeczeństwa ma wielkomiejskie otwarcie
    na świat, związana z dobrobytem możliwość podróżowania poza ojczyznę. To w największych aglomeracjach najliczniejsza część mieszkańców ma paszporty, a publiczność kremlowskich kanałów telewizyjnych, skazana na działanie brutalnej
    oficjalnej propagandy, jest stosunkowo najmniej liczna.

    Od aneksji Krymu i pierwszych starć w Donbasie w 2014 r. wojna parceluje jednak mocno tę europejską Rosję od samego początku. Zaczęło się niby groteskowo. Putin, odpowiadając na sankcje nałożone na Rosję przez Zachód, zabronił sprowadzania
    ywności z Europy, a to, co wbrew zakazowi dostało się do kraju, kazał miażdżyć buldożerami. Na to lud reagował memami o tym, jak ciężko jest żyć bez foie gras czy jamonu, czyli smakołyków, o jakich w drugiej, trzeciej, nie mówiąc już o
    czwartej, Rosji w ogóle nie słyszeli okazało się, że nie ma się z czego śmiać. Zakazy się mnożyły. Błyskawicznie przybywało też "agentów zagranicy", czyli organizacji i ludzi, których Kreml za niezależną postawę piętnował jako de
    facto zdrajców ojczyzny.

    Prawdziwie miażdżący cios spadł na "pierwszą" Rosję 24 lutego 2022 r. Co bardziej świadomi jej mieszkańcy w popłochu od razu uciekli za granicę. Nawet wszechwładna "caryca estrady" Ałła Pugaczowa i jej mąż Maksim Gałkin – szalenie
    popularny parodysta, rozpieszczany bajońskimi honorariami za występy na kremlowskich kanałach telewizyjnych. Z kraju, jak to się teraz nazywa, "relokowały" się setki tysięcy obywateli – w ogromnej większości tych z "pierwszej" Rosji, bo oni są
    lepiej wykształceni, znają języki, mają pieniądze i więcej szans także w zachodnim, nie takim dla nich obcym świecie.

    Putin, nie zwlekając, zrobił czystkę ostateczną. W ósmym dniu wojny zamilkło Radio Echo Moskwy, które, choć podporządkowane Gazpromowi, przez trzydzieści dwa lata było głosem wiernej mu proeuropejskiej części społeczeństwa. Zlikwidowana
    została "Nowaja Gazieta", której redaktor naczelny Dmitrij Muratow za niezależność i odwagę całego kolektywu redakcyjnego otrzymał w 2021 r. Pokojową Nagrodę Nobla.

    Siepacze przyszli również po stowarzyszenie Memoriał, też wyróżnione pokojowym Noblem (2022 r.). Organizacja oficjalnie została zlikwidowana tuż przed agresją na Ukrainę "za tworzenie fałszywego obrazu ZSRR jako państwa terrorystycznego",
    czyli demaskowanie zbrodni sowieckich.

    Wojna zdemolowała choćby sławny Skołtech (Skołkowski Instytut Nauki i Technologii), okrzyczany jako odpowiednik Massachusetts Institute of Technology. Potężny, nowoczesny i tworzony nakładem setek milionów dolarów ośrodek naukowy współ
    pracował zresztą z MIT, ściągał stamtąd wykładowców.

    Po agresji na Ukrainę zagraniczni uczeni wyjechali, rosyjscy, unikając wcielenia do armii, stali się "relokantami".

    Putinowi raczej nie żal Skołtechu. On kiedyś szczerze powiedział, że nie ma co inwestować w rodzimą naukę (chodziło w tym przypadku o nowoczesne metody wydobycia gazu, a więc gałąź gospodarki, na której siedzi Rosja), bo przecież można
    poczekać, kiedy za granicą opracują i dopracują nowe technologie, a wtedy "my ukradniemy albo kupimy za kopiejki".

    Jemu bliższa jest maksyma Lenina głoszącego, że inteligencja "nie jest mózgiem narodu, a jego gównem". Wódz bolszewików dał tego przykład w 1922 r., kiedy na dwóch statkach – nazwanych potem "parostatkami filozofów" – przymusowo wysłał
    z kraju do niemieckiego wtedy Szczecina najwybitniejszych myślicieli Rosji.

    Dziś Moskwa jest jak Atlantyda. Zapadła się. Bliscy ludzie albo "się relokowali", siedzą, albo nie żyją. W znajomych miejscach pusto albo są obcy. Aż trudno uwierzyć, że nie tak dawno, bo zimą 2011-2012, był tu "biały" karnawał buntu
    przeciw sfałszowaniu wyborów do Dumy. Że dziesiątki tysięcy ludzi publicznie szydziło z Putina, a Putin się ich bał. Jeszcze po aneksji Krymu były tu wielotysięczne manifestacje solidarności z Ukrainą. Bywali na nich choćby Borys Niemcow czy
    Aleksiej Nawalny. Niemcow nie żyje, Nawalny siedzi i raczej żywy z łagru nie wyjdzie. Za to w metrze można się nadziać na "turbo patriotę", który przez ramię podgląda ekran smartfona sąsiada i obowiązkowo zakapuje, jeśli zobaczy tam coś
    niezgodnego z wojenną linią Kremla.

    Tamta "pierwsza" Rosja daje jeszcze oznaki życia. Stara się jeszcze coś tłumaczyć społeczeństwu poprzez serwisy, takie jak YouTube czy Telegram wyklęte przez Kreml i ścigane przez prokuratorów za myślozbrodnie mówców – takich jak Stanisł
    aw Biełkowski, Aleksandr Niewzorow, Julia Łatynina – słuchają setki tysięcy internautów. W większości jednak, sądząc po reakcjach, są to "relokanci".

    Rosja w XX wieku dwa razy, próbując się zreformować, sama zniszczyła swoje państwo. Padło imperium carów, padło imperium genseków. Nowe stulecie też zaczyna się od fiaska. Próba wpisania kraju w europejski porządek demokratyczny, w której
    na początku swych rządów brał bardzo czynny udział też Putin i jego pierwsza ekipa rządowa, wraz z wybuchem wojny ostatecznie skończyła się klapą.

    Wielkim nieszczęściem Rosji, a może w konsekwencji i reszty świata, okazuje się wszechobecny duch nienawiści i zemsty, który zapanował nad emocjami zdecydowanej większości narodu zamieszkującego "drugą" i "trzecią" Rosję. Myśliciel Nikoł
    aj Bierdiajew, pasażer jednego z "parostatków filozofów", jeszcze w 1915 r. pisał o "ciemnym winie mącącym rozum narodu rosyjskiego głupim, kołtuńskim zawrotem głowy".
    "Ten ciemny rosyjski żywioł jest głęboko reakcyjny. Jest w nim wieczna mistyczna reakcja przeciw wszelkiej kulturze, przeciw prawom i godności jednostki, przeciw wszelkim wartościom" – ostrzegał Bierdiajew. Słowa te znakomicie pasują do oboję
    tności wobec zbrodni popełnianych przez rosyjskich żołnierzy w Ukrainie i tym bardziej radości, z którą wielu Rosjan przyjęło choćby to, co ich armia zrobiła cywilom w Buczy czy Irpieniu.

    Socjolog Aleksiej Lewinson uważa, że potencjał tej "ciemnej siły" w społeczeństwie jest stały. Zmienia się za to jej wektor jakim kierowała się przeciw przybyszom z Azji Centralnej, mieszkańcom rosyjskiego przecież Kaukazu Północnego, Ł
    otyszom, Estończykom, Gruzinom. Władza jej nie tworzy, ale umiejętnie ją kanalizuje i poprzez propagandę nakierowuje tam, gdzie to odpowiada jej celom. Jednym z ważniejszych i stałych celów jest uniknięcie tego, by nie skierowała się ona
    przeciw krajowym elitom, biurokracji, skorumpowanym funkcjonariuszom państwowym, a w warunkach trwającej wojny także dowódcom nieudolnie walczącej z Ukraińcami armii. Z jej głównodowodzącym, czyli Putinem, na czele. Dziś ważnym szczególnie,
    bo w tej wojnie Rosja straciła to, co nazywała "drugą armią świata", czyli legendę o niby potężnych i supernowocześnie wyposażonych swoich siłach zbrojnych.

    Po wojnie z Gruzją, która obnażyła liczne słabości armii, Moskwa wydała około 30 bilionów rubli (dwa razy więcej niż cały roczny budżet państwa w 2015 r.) na przezbrojenie swych wojsk. Celem było doprowadzenie do stanu, w którym 70
    procent broni oddanej na wyposażenie armii można byłoby uznać za "współczesne". Brzmiało to z punktu widzenia wojskowego solidnie, choć nikt nie próbował zdefiniować, co konkretnie w tym przypadku znaczy "współczesne".

    Oszałamiającymi osiągnięciami na tym polu Putin osobiście szczycił się 1 marca 2018 r., kiedy w czasie swego dorocznego orędzia straszył świat przerażająco skutecznym arsenałem, jakim dysponować miała już wtedy jego armia. Tłumaczył, ż
    e Zachód uparcie nie chce słuchać Moskwy i jej propozycji urządzenia na nowo porządku światowego, więc zagroził: "Nie chcieliście słuchać, to teraz posłuchacie". A rzecz szła o superczołg T-14 Armata, supermyśliwiec "piątego pokolenia" Su-
    57, ale przede wszystkim o miażdżącą przewagę, jaką Rosja zdobyła, budując i "wprowadzając na wyposażenie" rakiety hipersoniczne.

    Miały to być chociażby "kompleksy Awangard", manewrujące w atmosferze z prędkością 15 czy nawet 20 razy większą niż prędkość dźwięku. Pociski Onyx, ponoć już przekazane armii, o prędkości 8 machów. Kindżał miał być dziesięć razy
    szybszy od dźwięku i też "nieuchwytny dla wszelkich systemów obrony przeciwrakietowej". Straszył Putin jeszcze Sarmatem, rakietą balistyczną o rzekomo praktycznie nieograniczonym zasięgu (okazało się to lipą). Napędzanym silnikiem jądrowym
    pociskiem Buriewiestnik, który mógłby tygodniami krążyć nad ziemią, zanim uderzy w cel (próby tej broni okazały się katastrofą po Archangielskiem), i wieloma innymi wynalazkami tego typu niemającymi, jak lubią mówić w Rosji, "odpowiednikó
    w na świecie".

    I to od militarnego show, z którym 1 marca 2018 r. wystąpił Putin, zaczęto mówić o drugiej (o co najmniej drugiej!) armii świata.

    Na froncie T-14 nie walczy, Su-57 nad nim nie lata. Kindżał w swym w pełni hipersonicznym wcieleniu okazał się jak najbardziej uchwytny dla zachodnich systemów obrony przeciwrakietowej. Za to przydatna okazała się 1295. Centralna Baza Rezerwy Czo
    gów w Arseniewsku na Dalekim Wschodzie, gdzie od lat sześćdziesiątych XX wieku gromadzono wycofywane ze służby pojazdy pancerne. Magazyn tej muzealnej już techniki wojennej opustoszał. Zabrano z niego na front ukraiński także czołgi T-54, któ
    re zaczęto konstruować jeszcze w czasie II wojny światowej.

    Wcale "nie druga" armia toczy wojnę nie tylko sprzętem, bo i metodami, jak to mawiają jej oficerowie, niczym "u babuszki" (Armii Czerwonej), czyli nie licząc się z ofiarami uparcie powtarzanych szturmów na znakomicie umocnione linie Ukraińców,
    osiągając marne efekty, traci dziesiątki tysięcy ludzi. Przez to wszystko hasło "druga armia świata" jeszcze przed rocznicą wielkiej agresji Rosji na Ukrainę tak jakoś znikło ze słownika propagandy kremlowskiej.

    Świat znacznie wcześniej zrozumiał, że było ono propagandowym mitem. Do większości Rosjan, która uzależniona jest od tego, co mówi do niej telewizor, ta prawda dociera jednak powoli. Wyniki sondaży opinii publicznej pokazują, że naród
    trudno kojarzy, iż "co najmniej druga armia świata" – budowana kosztem zaniedbanej służby zdrowia, edukacji, infrastruktury – nie zostałaby przepędzona w popłochu z przedpola Kijowa, Charkowa i wygnana z Chersonia.

    Swoją wojną Putin domagał się przecież, choćby w ultimatum postawionym przez Moskwę Zachodowi w grudniu 2021 r., by Pakt Północnoatlantycki odsunął się od granic Rosji, dał jej gwarancje, że nie będzie sprzętem czy instruktorami wspomagać
    Ukrainy. Napadając na sąsiedni kraj, obudził NATO, które realnie wcale nie zagrażało jego państwu, ze słodkiego pokojowego letargu. Teraz ma rosnące kontyngenty wojskowe Paktu tuż przy swoich granicach, tradycyjnie do tej pory neutralnych
    Skandynawów w szeregach Sojuszu Atlantyckiego, zwiększenie budżetów obronnych w Europie, rosnące lawinowo inwestycje w zachodni przemysł obronny. Ma wszystko, czego nie chciał.
    Wojna okazała się godnym Nagrody Darwina samobójstwem "imperium energetycznego", jak Rosja ochrzciła samą siebie w 2012 r. Tę potęgę budowali jeszcze gensekowie. Zaczął o niej myśleć Chruszczow, ciałem stała się ona przy Breżniewie,
    kiedy 1 lutego 1970 r. ZSRR i zachodnie Niemcy podpisały "kontrakt wieku", pierwsze porozumienie o dostawie rosyjskiego gazu.

    W Moskwie rządzili wtedy ludzie jednak znacznie mądrzejsi niż dziś. Szło im nie tylko o stałe znakomite źródło dochodów. Gazociągi miały być też gwarancją zabezpieczającą kraj przed ewentualną wojną na dwa fronty – z Chinami (jedenaś
    cie miesięcy wcześniej doszło do bitwy o wyspę Damanskij na granicznej rzece Ussuri) i jednocześnie w Europie. Doświadczony szef dyplomacji Gromyko, choć za upartą twardość wobec Zachodu zdobył przydomek "mister niet", rozumiał, że z taką
    polisą ubezpieczeniową Kreml jako niezastąpiony dostawca surowców energetycznych może się mniej obawiać ciosu w plecy w przypadku konfliktu zbrojnego z Pekinem.

    Giennadij Burbulis, w początkach nowej Rosji człowiek nr 2 (po Borysie Jelcynie) mówił, że nawet w chaosie i niepewności, w jakich pogrążył się kraj po upadku ZSRR, rytmiczność dostaw gazu do Europy była świętością. Moskwa broniła swej
    marki partnera niezawodnego jak niepodległości. Dzięki temu przyszły potem nowe kontrakty, nowe gazociągi, najnowsze zachodnie technologie wydobycia, setki miliardów dolarów. Przy Putinie okazało się, że Rosja popełnia kardynalny błąd, bo
    wojuje tym, co ją żywi (Chruszczow powiedziałby, że "gorzej niż świnia paskudzi do tego, z czego je"), stosując szantaż gazowy wobec Ukrainy i Białorusi. Na tym oparła się też idea "imperium energetycznego". Zgodnie z nią Rosja jako właś
    ciciel złóż, rurociągów, magazynów i, co planowała, europejskich sieci dystrybucyjnych ma nie tylko zagwarantowane dochody na najlepszym na świecie rynku, ale również wielką moc polityczną.
    "Imperium" po to jest imperium, by wpływać na decyzje partnerów, nagradzać zniżkami cen posłusznych, karać wysokimi taryfami krnąbrnych, korumpować i meblować całe rządy innych państw.

    "Imperium" użyło broni energetycznej na pełną skalę w przedwojennym 2021 r., z premedytacją wprowadzając wielki chaos na rynkach surowców. Tak Moskwa usiłowała zdobyć zgodę na uruchomienie ułożonego na dnie Bałtyku gazociągu Nord Stream 2,
    zmiękczyć partnerów zachodnich przed przedstawieniem im pod koniec roku ultimatum w sprawie udzielenia Rosji "gwarancji bezpieczeństwa" (m.in. zlikwidowania instalacji NATO na wschodniej flance Europy).
    Putin przelicytował. Rozpoczynając wojnę, sam dobitnie, lepiej niż ktokolwiek inny, pokazał, jak niebezpieczne dla Zachodu jest zdanie się na Rosję. Niespodziewanie dla niego Europa już w pierwszym roku wojny, zamiast iść na kompromisy, odwią
    zała się od gazu z rosyjskich rur. Potok pieniędzy z "kontraktu wieku" wysechł. Moskwa straciła tę polityczną siłę, jaką dawała jej pozycja monopolisty na rynku dostaw surowców energetycznych.

    Thane Gustafson, norweski ekspert od rynku energetycznego, ocenił: "Putin w istocie rzeczy wpakował kulę w samo serce rosyjskiego przemysłu gazowego". Odbudować tego, co zrujnował pan Kremla, się nie da. Skierowanie dostaw rosyjskich na Chiny
    wymaga lat bardzo kosztownych inwestycji. Rosja jako dostawca nigdy nie zmonopolizuje rynku chińskiego na tyle, by móc mówić Pekinowi, jak ma postępować. To raczej Chiny w przeciwieństwie do UE, gdzie centrów decyzyjnych jest dwadzieścia siedem,
    będą wobec niej grać rolę monopolistycznego odbiorcy dyktującego ceny i warunki.

    Wojna odebrała Rosjanom także to, co – nie będąc z nimi blisko i nie znając ich duszy – trudno właściwie ocenić. Oni przypisują sobie prawo do szczególnego miejsca wśród narodów i specjalnego traktowania jako pogromcy Hitlera, którzy
    gigantycznym kosztem, może i czterdziestu milionów ofiar, wygrali dla świata najstraszliwszą wojnę w historii ludzkości. Nie jest to sprawiedliwe, bo na skutek zabiegów propagandowych w Rosji monopolizują Zwycięstwo (piszą je dużą literą),
    nie tylko konsekwentnie ignorując to, że było ono też udziałem aliantów, ale i przemilczając, że swój wielki wkład wniosły do niego inne narody ZSRR – choćby Ukraińcy.

    Zwycięstwo stało się państwową religią Rosji, z czym godzi się także Rosyjska Cerkiew Prawosławna. Ono "uświęca" państwo Putina, w sensie moralnym miało je wynosić nad inne narody świata. Ale świat, patrząc na Buczę, Irpień, groby w
    Iziumie czy ostrzeliwane bloki mieszkalne w Charkowie i Zaporożu, widzi nie Armię Czerwoną dobijającą hitlerowców w maju 1945 r., lecz Guernicę bombardowaną przez hitlerowski legion Condor podczas hiszpańskiej wojny domowej w latach
    trzydziestych XX wieku, wioski palone przez nazistów w Polsce, na Białorusi i w tej samej Ukrainie. W dzieciach uprowadzanych z Donbasu dla rusyfikacji, widzi praktyki porywania małych Polaków dla germanizacji w czasie okupacji hitlerowskiej.

    Jakkolwiek na Kremlu staraliby się fałszować rzeczywistość, przypisując neonazizm Ukraińcom i wspierającemu ich Zachodowi, to ich wódz i siły zbrojne są dla świata tam, gdzie osiemdziesiąt lat wcześniej byli hitlerowcy. Bo Rosja 24 lutego
    2022 r. zmarnotrawiła też prawo moralne do dziedzictwa przejętego po zwycięzcach.

    --- SoupGate-Win32 v1.05
    * Origin: fsxNet Usenet Gateway (21:1/5)